Ponieważ zbliżamy się do ściany w ostrym konflikcie władz sądowej i wykonawczej, warto zwrócić uwagę na ten głos rozsądku w „Rzeczpospolitej”.
„W sferze ocen politycznych i socjologicznych przyczyną tego zdarzenia jest proces dezintegracji wspólnoty politycznej i wzrastającej polaryzacji, przynajmniej zaktywizowanych politycznie członków społeczeństwa, bo zauważmy, że mimo zaangażowania, po obydwu stronach, licznych mediów i dziennikarzy, Polacy podchodzą do tego sporu z dość dużą rezerwą. Mało kto – wyjąwszy prawników i komentatorów – rozumie jeszcze szczegółowe i skomplikowane argumenty prawne. W sferze sporu politycznego jedna radykalna, ale zdecydowana mniejszość broni „wolnych sądów”, widząc w tej kampanii walkę z rządem PiS, druga popiera rząd przeciwko „nadzwyczajnej kaście” sędziowskiej. Jedni i drudzy operują schematami już nie „my-oni”, lecz „przyjaciel-wróg”. Zdecydowana większość Polaków natomiast, jak się nam wydaje, uważa że spór ich nie dotyczy bezpośrednio i nie ma wpływu na ich codzienne życie. Spór ma charakter głębokiego konfliktu konstytucyjno-politycznego, lecz nie konfliktu społecznego. W jakikolwiek sposób zostanie rozwiązany nie zakończy się ani poważniejszymi zamieszkami, ani – tym bardziej – wojną domową. To również jest przyczynek do tego, by zadać pytanie, jak to się stało, że społeczeństwo w demokratycznym państwie prawnym nieszczególnie przejęło się głębokimi ingerencjami władzy wykonawczej w funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości…”
„Po stronie „środowiska sędziowskiego” stoją argumenty prawne o charakterze liberalnym; po stronie rządzącej placet dany przez nominalnego suwerena. Jest to spór pomiędzy dwoma formułami demokracji: liberalną, która opiera się na procedurach prawnych, i nieliberalną formą demokracji, która opiera się o program realizacji abstrakcyjnie i intuicyjnie pojętej „woli ludu”, gdzie jedna strona powołuje się na liberalne zasady trójpodziału władzy i demokratycznego państwa prawa, a druga na prawo stanowione przez stronnictwo cieszące się mandatem Narodu. I naszym zdaniem to jest ten moment gdzie aprioryczna konstrukcja demokratycznego państwa prawa nie wytrzymuje konfrontacji z empirią.”
Od siebie bym dodał tylko, że ta teoretyczna konstrukcja zawiodła w Polsce nie po raz pierwszy, bo my lubimy ostrą jazdę „bez trzymanki”. Niestety (dla jednych) lub na szczęście (dla drugich) problemu nie da się rozwiązać jak w pamiętnym roku 1926. Mają też rację Autorzy pisząc o konfrontacji dwóch koncepcji Państwa – jako wytworu umowy społecznej bądź jako zinstytucjonalizowanej przemocy, chociaż wydaje się, że nie chodzi tu o zastąpienie jedną przez drugą w czystej postaci (bo żadna z nich w takiej czystej postaci nie mogłaby w praktyce funkcjonować), a raczej o znaczące przesunięcie akcentów.